C. Lefteri: Pszczelarz z Aleppo
„Kiedyś wrócimy do Aleppo i odbudujemy pasieki, i przywrócimy pszczoły do życia”. Poruszająca serca i sumienia powieść o miłości, śmierci, poświęceniu i nadziei na lepsze jutro. Drogach ucieczki i marzeniu o powrocie do domu.
Nuri i Afra mieszkają w Aleppo. Ich dom pachnie jaśminem, miodem i kardamonem, rozbrzmiewa śmiechem dziecka oraz brzęczeniem pszczół w ulach rozstawionych w ogrodzie. Przychodzi jednak dzień, gdy woń popiołu zasnuwa miasto, a małżonków dotyka niewyobrażalna tragedia. Muszą opuścić Syrię. Nocna ucieczka z miasta obstawionego przez snajperów to zaledwie początek długiej odysei przez lądy i morza, zamknięte granice, kolczaste druty, bezduszne procedury, nieuczciwość przemytników, własną rozpacz, niepewność. Kuzyn, który uczył Nuriego pszczelarstwa, dotarł do Wielkiej Brytanii. „Gdzie są pszczoły, tam są kwiaty, a gdzie są kwiaty, jest nowe życie i nadzieja” – pisze w e-mailu, powiadamiając, że znalazł pracę w pasiece. Czy Nuri i Afra dołączą do niego? Czy w tej podróży odnajdą samych siebie, rozdzielonych przez żałobę, utratę i grozę drogi, którą przeszli razem, a jakby osobno.
W 2016 roku Christy Lefteri, córka imigrantów cypryjskich, którzy uciekli do Wielkiej Brytanii w trakcie tureckiej inwazji w 1974 roku, pracowała jako wolontariuszka w ośrodku dla uchodźców w Atenach. Pszczelarz z Aleppo to powieść zainspirowana wstrząsającymi opowieściami, które usłyszała tam od uciekinierów, zarówno dorosłych, jak i dzieci (z materiałów Wydawnictwa Literackiego).
Odważna i prowokująca historia, o uniwersalnym znaczeniu. Nie da się o niej zapomnieć.
Heather Morris, autorka Tatuażysty z Auschwitz
Zachęcamy do lektury. Wydawnictwu Literackiemu, wydawcy książki „Pszczelarz z Aleppo”, dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji.
„Pszczelarz z Aleppo”
(fragment)
[…] Rano, po przebudzeniu, zorientowałem się, że nie dotrzymałem obietnicy i jednak zasnąłem pod drzewem, Angeliki zaś sobie poszła. Zielony szal zupełnie nasiąkł krwią, a ból w ręce się nasilił. Starsze kobiety rozdawały paczki z jedzeniem, zauważyłem też kilka osób z organizacji pozarządowych. Podniosłem rękę i zawołałem jedną z nich, dwudziestokilkuletnią kobietę. Wyciągnąłem przedramię, ona stanęła nade mną i aż się wzdrygnęła. Kręciła się przez chwilę, niezdecydowana, w końcu powiedziała, żebym po czekał i nigdzie się stąd nie ruszał, pójdzie po kogoś, kto będzie mógł mi pomóc, bo ona tylko pracuje z dziećmi i nie ma doświadczenia medycznego.
Podziękowałem jej. Poszła kogoś poszukać, ale dzień mijał, a dziewczyna nie wracała. Odwinąłem więc zielony szal i zobaczyłem, że rana jest głęboka i nadal krwawi. Oczyściłem ją wodą pitną i obandażowałem z powrotem szalem.
Dopiero po południu zobaczyłem tę dziewczynę z organizacji pozarządowej maszerującą w moją stronę przez las. Za nią szła starsza od niej kobieta z plecakiem na ramionach. Zatrzymały się przy mnie i przez chwilę rozmawiały między sobą w języku, którego nie rozpoznałem, może po niderlandzku albo po niemiecku. Ta starsza przyklękła koło mnie i otworzyła plecak, założyła lateksowe rękawiczki, odwinęła szal z mojej ręki. Na widok rany zacisnęła usta.
— Jak pan to sobie zrobił?
— Ktoś mi to zrobił — odparłem.
Popatrzyła na mnie z niepokojem, ale nic nie powiedziała. Przez dłuższy czas odkażała ranę gazikami nasączonymi środkiem antyseptycznym, a potem opatrzyła ją paskami do zamykania ran, przyklejając każdy z nich delikatnie pęsetą.
— Muszę stąd wyjechać — odezwałem się.
Nic nie odpowiedziała.
— Jak się stąd wyjeżdża?
Spojrzała na mnie przeciągle, zastygając z pęsetą w dłoni, po chwili jednak wróciła do przerwanej czynności, zaciskając wargi. Kiedy zaczęła owijać ranę czystym bandażem, jej barki się rozluźniły i zaczęła mówić.
— Powiedziałabym panu, żeby jechać do Skopje — westchnęła, zdmuchując opadające na twarz włosy — ale ludzie walczą z policją, żeby przedostać się do Macedonii. Zamknięto granice. Nikt tamtędy nie przejdzie. Utknie pan tam.
— Co innego mogę zrobić?
— Może pan pojechać autokarem na wieś. Osoby z Syrii mają priorytet. Autokar przyjeżdża raz w tygodniu.
— I co się potem dzieje?
— Zostaje się tam.
— Na jak długo?
Nie odpowiedziała.
Odgarnęła włosy do tyłu, skręciła je w kok i z powrotem puściła. Zauważyłem, że ma na szyi identyfikator na tasiemce. Nazywała się Emily. Pod napisanym odręcznie imieniem dostrzegłem małe logo. Zaczęła się pakować.
— A co z kobietą z Afryki? Jest też tu dwóch nastolatków, którzy mają kłopoty. Czy oni mogą pojechać na wieś?
— Nie wiem — odparła. — Nie, nie sądzę. Boże, naprawdę nie powinien mnie pan o to pytać. Nie mogę brać odpowiedzialności. Są doradcy.
— Gdzie?
Widziałem, że walczy ze sobą, w jej oczach mignął żal, twarz zaczerwieniła się z gniewu.
— Jeśli pójdzie pan na plac Wiktorii…
— Słyszałem o placu Wiktorii.
— Jeśli pan tam pójdzie, przy ulicy Elpidos jest ośrodek: Centrum Nadziei. Pomagają matkom i dzieciom, także chłopcom bez opieki. Poradzą panu. — Wyrzuciła to z siebie na jednym oddechu i posłała mi wymuszony uśmiech.
Wieczorem wróciła Angeliki. Usiadła pod drzewem i wklepała sobie w twarz talk. Na głowie miała czarny turban ze srebrnymi cekinami, które migotały w blasku ogniska. Popijała drobnymi łykami wodę z butelki i przyglądała się badawczo swoim ranom na rękach. Kiedy Afra wyczuła jej obecność, usiadła, czujna, i przysunęła się ostrożnie bliżej niej.
— Co robisz? — spytała.
— Mówią mi pić dużo wody — odparła Angeliki. — Bo mam zatrutą krew.
Afra pokręciła głową.
— Mam, mówię ci. Mówię ci o tym wczoraj! Mówię ci, mój oddech stop i nie wraca. Mój oddech stop, oni go zabrali. Jakieś ludzie, oni chcą zabrać twój oddech. A potem oni dodają mi coś do krwi. Zatruli ją i teraz mam chory umysł.
Chociaż Afra prawdopodobnie nie rozumiała wszystkiego, co mówiła Angeliki, widziałem, że jest poruszona jej słowami i tonem głosu, a kiedy Angeliki umilkła, Afra wyciągnęła rękę i położyła ją na jej ramieniu.
Angeliki zaczęła oddychać wolniej.
— Cieszę się, że jesteś tutaj ze mną, Afro — powiedziała.
Z lasu dobiegły dźwięki rebabu, piękne i pełne światła, nawet w ciemności. Nuty zdawały się dotykać płomieni, wprawiać je w migotanie, a wiatr niósł muzykę jeszcze głębiej w las. Jej dźwięk działał na mnie uspokajająco, ale kiedy tylko przestał rozbrzmiewać, od razu przypomniały mi się długie paznokcie Nadima, ostrze scyzoryka i ciepło rozlewające się po moim nadgarstku. Bliźniacy nie wrócili od poprzedniej nocy, chciałem ich poszukać. Zastanawiałem się, czy powinienem pójść na polanę przy pustej studni i sprawdzić, czy wciąż tam są, albo popytać, czy ktoś ich widział, ale strach powstrzymywał mnie przed ponowną wyprawą do lasu. Musiałem pozostać przy życiu dla Afry. Czekałem więc tylko, mając nadzieję, że chłopcy wyłonią się z cienia i wrócą na koc pod drzewem.
Christy Lefteri: Pszczelarz z Aleppo, Wydawnictwo Literackie 2020.
Książka w przekładzie Agnieszki Sobolewskiej.
Polska premiera książki: 11 marca 2020.