A. Kamińska: Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony
Etykieta światowej prymuski przylgnęła do Szwajcarii niczym przekonanie, że po alpejskich łąkach naprawdę hasają fioletowe krowy. Tu bez obaw można zostawić na ulicy niezapięty rower czy napić się wody prosto z ulicznej fontanny. Kiedyś „szwajcarskość” reklamowała produkty wysokiej jakości, dziś to zbiór walorów, takich jak punktualność, innowacyjność czy bezpieczeństwo. Ilość pozytywnych skojarzeń, jakie budzi Szwajcaria, nie dziwi, lecz warto je zweryfikować.
Autorka przemierza alpejskie szlaki, trasy kolejowe oraz wybrukowane uliczki helweckich miast. Odkrywa przed nami ten raj wymyślony; państwo, którego nie ma, choć według legendy zaczęło się… na łące.
Zachęcamy do lektury. Wydawnictwu Poznańskiemu, wydawcy książki „Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony”, dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji.
Rozmowa z Agnieszką Kamińską – dziennikarką, autorką bloga I’m not Swiss oraz książki „Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony”.
„Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony”
(fragment)
Zurych to najdroższe miasto w kraju, ale nie przepada się tu za rozmowami o pieniądzach, choć trudno od tego tematu uciec. Jak mały górzysty kraj, bez surowców naturalnych i dostępu do morza zdołał wspiąć się na pozycję gospodarczej potęgi? Przecież nie może to być wyłącznie zasługa mistrzowskiej umiejętności oszczędzania. Zurych to znakomite miejsce, by szukać odpowiedzi na pytania o źródła szwajcarskiego bogactwa.
Pogląd pierwszy, popularny zwłaszcza zagranicą, jest następujący: Szwajcaria to kraj, który wzbogacił się dzięki zarabianiu na cudzych pieniądzach, bez względu na okoliczności. To w szwajcarskich skarbcach w czasach wojennej zawieruchy naziści trzymali swoje majątki, wymieniali złoto na franki i ukrywali zagrabione kosztowności. Tutaj trafiają fortuny światowych dyktatorów i nieopodatkowane dochody miliarderów. Neutralność, a więc gwarancja stabilności finansowej, której nie dotknie żaden kryzys, i polityczne wpływy, a także restrykcyjne podejście do tajemnicy bankowej uczyniły ze Szwajcarii bezpieczną przystań dla zagranicznego kapitału, ale z drugiej strony ukształtowały stereotyp złego bankiera, który deponuje brudne pieniądze, nie zadając zbyt wielu pytań. Podejrzanie często filmowe i literackie czarne charaktery mają konta właśnie w szwajcarskich bankach.
A oto pogląd drugi, propagowany przez samych Szwajcarów: ich dobrobyt to zasługa ciężkiej pracy, dyscypliny, zaradności – i niewidzialnej ręki rynku. Szwajcaria jest idealnym krajem dla przedsiębiorczych, bo nie przytłacza ich biurokracją i wysokimi podatkami. Szwajcarzy – a przynajmniej ci z Zurychu – to liberałowie z krwi i kości, którzy jak ognia boją się majstrowania przy gospodarce, dlatego nie ma tu prawa pracy ograniczającego rynek, a relacje między pracodawcą i pracownikiem regulują umowy zbiorowe w poszczególnych branżach, a nie uniwersalny kodeks pracy. Kiedy pojawił się pomysł wprowadzenia obowiązującej w całym kraju płacy minimalnej, aż trzy czwarte obywateli sprzeciwiło się temu w referendum, obawiając się zbytniej ingerencji w rynek pracy. A gospodarce przeszkadzać nie należy, najlepiej jeśli w magiczny sposób reguluje się sama. Co innego, kiedy w społeczeństwie, w którym etos pracy jest tak silny, nagle stracimy zatrudnienie. Wtedy państwo się o nas zatroszczy – otrzymamy prawo (obwarowane warunkami) nie tylko do zasiłku, ale i urlopu od bezrobocia. To czas, jaki przysługuje osobom zarejestrowanym w urzędzie pracy, kiedy można odpocząć od wysyłania życiorysów, wyjechać gdzieś, zrelaksować się. Wygląda na to, że prawo do czasu wolnego jest święte, nawet w kraju pracowitych mrówek.
Oba wizerunki Szwajcara – pozbawionego skrupułów zuryskiego bankiera z jednej i wyrabiającego nad- godziny pracoholika z drugiej strony – to, jak łatwo się można domyślić, uproszczenia. Sektor finansowy jest potężną gałęzią gospodarki, ale pracuje w nim niewielki odsetek wszystkich zatrudnionych, a kraj budował swoją pozycję nie tylko na słynnej tajemnicy bankowej. Co do pracowitości zaś, to jeśli mierzyć ją godzinami spędzanymi w biurze, to Szwajcarzy rzeczywiście są jednymi z największych pracusiów w Europie. Jak wynika z danych Eurostatu, dłużej siedzą w biurze tylko Brytyjczycy i Islandczycy. Ale czy praca rzeczywiście określa Szwajcarów? Telewizyjne wiadomości pokazały kiedyś sondę uliczną, w której reporter pytał mieszkańców Zurychu o to, jakie według nich są najważniejsze szwajcarskie wartości. Punktualność, samostanowienie, niezawodność, gotowość do kompromisów – wymieniali przechodnie. O pracowitości ani słowa. A mnie najbardziej urzekła wypowiedź starszego pana, który przypomniał, że to przecież zależy od kantonu.
Szwajcarzy udowodnili światu, że aby zostać potęgą w produkcji czekolady, wcale nie trzeba uprawiać kakaowców. Przyjmując strategię „bez nas” i pozostając z boku światowych wydarzeń, potrafili wykazać się sprytem i bardzo dobrze odnaleźć w zmieniającej się rzeczywistości, pragmatycznie wykorzystując nadarzające się okazje na zarobek. Pisze o tym w swojej książce Clare O’Dea, pochodząca z Irlandii dziennikarka pracująca od lat w Szwajcarii. Podczas gdy w XIX wieku Anglia, Niemcy czy Francja wzbogacały się, kolonizując odległe kraje, Szwajcaria robiła to w inny sposób: handlując surowcami naturalnymi, których sama nie miała, tak jak bracia Volkart z Winterthuru, którzy otwierając filię w Mumbaju, a potem w Kolombo, Koczin i Karaczi, stali się jednymi ze światowych liderów w handlu bawełną. Również dzisiaj Szwajcaria jest potęgą w handlu surowcami. Jedna trzecia globalnego obrotu produktami ropopochodnymi odbywa się przez Genewę. W sprzedaży zboża, roślin oleistych i bawełny Genewa zajmuje pierwsze miejsce na świecie, a w handlu cukrem pierwsze miejsce w Europie. Przez ten kraj przechodzi sześćdziesiąt procent światowego obrotu kawą i metalami – i mówimy tu o kraju, którego najcenniejszymi surowcami naturalnymi są czysta woda i powietrze. Tym ostatnim zresztą Szwajcarzy też handlują. Pewien start-up wymyślił sobie, że będzie puszkował świeże alpejskie powietrze i sprzedawał je do krajów, gdzie zanieczyszczenia utrudniają oddychanie. Jeden aerozol za jedyne 19,90 franków starcza na sto dwadzieścia wdechów, czyli około dziesięć minut oddychania. Swiss Mountain Air, bo tak się nazywa wynalazek, miał być idealną pamiątką dla turystów. „Take home a piece of Switzerland” – „Zabierz do domu kawałek Szwajcarii”. Czekoladki i ser są już passé.
Drugim przywoływanym przez O’Dea sprytnym – choć z dzisiejszej perspektywy mało etycznym – sposobem Szwajcarów na wzbogacenie się było korzystanie z cudzej kreatywności. Kraj, który dzisiaj regularnie przoduje w rankingach innowacyjności i chwali się czołowym miejscem na świecie w liczbie rejestrowanych patentów, w czasach industrializacji czerpał garściami z dorobku naukowego innych. Szwajcaria długo broniła się przed wprowadzeniem regulacji chroniących własność intelektualną. Uważano, że prawo patentowe przeczy zasadom demokracji i swobodnego przepływu myśli. Na przepływie technologii zyskiwała zwłaszcza branża chemiczna – tak zrodził się lukratywny przemysł i dzisiejsi giganci farmaceutyczni, których zagłębie znajdziemy w Bazylei i Zugu. Proceder trwał w najlepsze, dopóki Szwajcarom nie postawili się Niemcy. Na początku XX stulecia wymusili zaostrzenie przepisów patentowych groźbą wstrzymania importu produktów chemicznych.
Szwajcaria w ogóle wiele zawdzięcza innym. Znane na całym świecie biznesy tworzyli imigranci, wśród nich Henri Nestlé (Niemiec, farmaceuta, który zaczynając od mleka skondensowanego stworzył podwaliny pod globalny koncern produkujący żywność), Zino Davidoff (rosyjski Żyd, król cygar, który dał początek znanej marce papierosów i produktów luksusowych) czy Antoni Patek (Polak, współtwórca manufaktury ekskluzywnych zegarków). Ale Szwajcaria nie byłaby krajem, jaki znamy dzisiaj, gdyby nie jeden człowiek, helwecki superman, który skierował gospodarkę – dosłownie – na właściwe tory.
Alfred – bo tak miał na imię nasz bohater – urodził się w latach dwudziestych XIX wieku, w podzuryskiej wiosce Enge (dzisiaj to dzielnica miasta). To tam postępowa rodzina Escherów chowała się przed konserwatywnym mieszczaństwem. Ryzykowne interesy dziadka Alfreda, zakończone bankructwem, omal nie doprowadziły całego miasta do finansowej ruiny. Młody Alfred nie zamierzał jednak przez całe życie ukrywać się w złotej klatce. Studiował prawo, podróżował po Niemczech i Francji, później zaangażował się w politykę. Wkrótce w jego głowie zrodził się plan.
W czasach Eschera kraj wciąż odstawał gospodarczo od swoich coraz bardziej uprzemysłowionych sąsiadów. Czasochłonne podróże przez górskie przełęcze utrudniały nawet prostą wymianę handlową z innymi kantonami, a co dopiero z Włochami czy Niemcami. Brak kolei skazywał Szwajcarię na izolację. Escher o tym wiedział. Wykorzystał wpływy jako prawnik i polityk, by przeforsować przepisy potrzebne do uruchomienia ambitnego projektu pokrycia Szwajcarii siecią kolejowych tras. Plan wyglądał dobrze na papierze, ale ktoś go musiał wykonać. Wtedy pojawił się pierwszy problem – Szwajcaria miała na pęczki rolników, ale brakowało jej dobrze wykształconych inżynierów. Z inicjatywy Eschera powstała Politechnika Federalna w Zurychu (ETHZ), która do teraz kształci inżynierów z całego świata (najpierw studiował, a później wykładał tam między innymi prezydent Polski Gabriel Narutowicz) i zajmuje najwyższe miejsca w rankingach najlepszych uczelni.
Aby zbudować nowoczesną Szwajcarię, potrzebne były pieniądze. Dzisiaj swoją siedzibę ma tutaj prawie trzysta banków, ale za czasów Eschera nie było ani jednej instytucji, która mogłaby udzielić mu kredytu na tak dużą inwestycję. Ponieważ nie chciał, żeby nowa, wspaniała – bo dobrze skomunikowana – ale przecież wciąż neutralna Szwajcaria budowała swoją potęgę na pieniądzach pożyczonych od potężnych sąsiadów, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Skoro nie było banku, to należało go stworzyć. Tak w 1856 roku powstała pierwsza w Szwajcarii instytucja kredytowa, znana dzisiaj na całym świecie pod nazwą Credit Suisse. Od tego momentu Escher mógł już realizować nawet najbardziej śmiałe pomysły.
Dziełem jego życia miał być tunel łączący północ kraju z południem i otwierający Szwajcarię na Europę, ale to, co miało wynieść Eschera na piedestał historii, stało się jego zgubą. Za wizjonerskie próby wydrążenia najdłuższego tunelu kolejowego na świecie jak najszybciej i jak najniższym kosztem zapłacili robotnicy, głównie Włosi pracujący przy budowie. Praca za pół darmo w nieludzkich warunkach, śmiertelne wypadki, a w końcu i strajki spowodowały opóźnienia w budowie i zwiększenie jej kosztów. Escher najpierw musiał schować dumę do kieszeni i pożyczyć pieniądze od Niemców i Włochów, a potem usunąć się w cień. Na otwarcie tunelu Świętego Gotarda w 1880 roku nawet nie dostał zaproszenia. Dostał za to pomnik w najbardziej reprezentacyjnym miejscu: przed zuryskim Hauptbahnhof, dworcem głównym. Zwrócony twarzą w stronę Bahnhofstrasse, ulicy Dworcowej, jednej z najdroższych ulic na świecie, codziennie patrzy z cokołu na to, jak rozwinęła się Szwajcaria, której kapitalistyczny system tworzył z takim zapałem. […]
Agnieszka Kamińska: Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony, Wydawnictwo Poznańskie 2021.
Premiera książki: 10 lutego 2021.