Naród podzielony, czyli recenzja książki Kamila Całusa „Mołdawia. Państwo niekonieczne”
Książka „Mołdawia. Państwo niekonieczne” swoim tytułem, mapami zamieszczonymi na pierwszych stronach oraz opisem wydawcy sugerować może publicystyczno-naukowy charakter publikacji. Bez wątpienia treść obfituje w wątki polityczne, wydarzenia historyczne czy rozważania dotyczące tożsamości społeczeństwa. Jednak jest to napisany bardzo plastycznym językiem, poruszający reportaż.
Kamil Całus. Analityk. Dziennikarz. Podróżnik. Autor przedstawia nam mołdawskie realia z perspektywy osób reprezentujących różne grupy wiekowe. Te, które pierwszą młodość przeżyły kilka dekad wstecz, odwołują się do życiowego doświadczenia, które pozwala im spojrzeć na otaczającą rzeczywistość z szerszej perspektywy: wspomnieć dawną południowo-zachodnią granicę Związku Radzieckiego, porównać rzekę Prut, kreślącą obecnie granicę między Rumunią i Mołdawią, do Muru Berlińskiego czy przywołać kontrole lokalnych oddziałów KGB. Tych osób jest w Mołdawii najwięcej. Wiele osób z młodszych pokoleń emigrowało – głównie do Rosji i Włoch.
Region mołdawski, jako obszar powiązany historycznie i kulturowo, obecnie znajduje się w granicach terytorialnych północno-wschodniej Rumunii, zachodnio-południowej Ukrainy oraz Republiki Mołdawii. Fakt ten rzutuje na lokalne relacje i wykształcone więzi społeczne. Doskonale obrazuje to jedno z wydarzeń opisanych przez autora publikacji. W południe, 6 maja 1990 r., na godzinę przed sześciogodzinnym otwarciem granicy między Mołdawią (wówczas nadal stanowiącą część Związku Radzieckiego) a Rumunią, tłumnie zgromadzona po obu stronach granicy społeczność obsypała Prut kwiatami. Rzeka pokryła się kolorowym dywanem, niczym łąka w czerwcowym słońcu. W przeciwieństwie do ziemi pozbawionej roślinności tworzyła barwny most, który w kilka minut miał symbolicznie zasypać dzielącą naród rumuński od niemal półwiecza przepaść. Więź, która później już nie ujrzała światła dziennego. Z jakie powodu? Tego też się dowiadujemy. Jednak autor nie przyspiesza biegu zdarzeń. Rzeczywistość poznajemy stopniowo i chronologicznie.
Szara komunistyczna rzeczywistość. Losy obywateli otoczonych fortyfikacjami i wysokim płotem z drutu kolczastego. A do tego wszechobecne papierosy. Ach, doina i ten jej paskudny zapach. Nieco tylko lepszy od aromatu znanych w całym ZSRR i pozbawianych filtra biełomorkanałów, które palił notorycznie między innymi Wilk ze znanej sowieckiej bajki. Dodatkowo winnice. Sentyment. Bryndza. Korupcja. Emigrujące rodziny i depopulacja…
Zagłębiając się w lekturze, czytelnik nie pozostaje wyłącznie obserwatorem, lecz odnosi wrażenie bezpośredniego uczestnictwa w opowiadanych wydarzeniach. Autor zaraża nas emocjami, euforią tańca i smutkiem znikającej nadziei. Zadumą, wzruszeniem i momentami niezrozumienia. To niezwykle wciągająca historia. Państwo niepodległe i suwerenne, a jednocześnie pełne sprzeczności. Ukazane z zupełnie innej perspektywy. Upadły ogród ZSRR.
Na jej przeczytanie polecam wygospodarować dłuższy wieczór.
Autorka: Adriana Baranowska
Politolożka, studentka Uniwersytetu Warszawskiego. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się wokół funkcjonowania jednostek samorządu terytorialnego oraz aktywności obywatelskiej. Wiedzę teoretyczną uzupełnia doświadczeniem zdobytym podczas licznych praktyk w administracji publicznej. Uczestniczka wielu szkoleń i przedsięwzięć prospołecznych. Aktywnie zaangażowana w organizacjach studenckich oraz inicjatywach lokalnych. Prywatnie miłośniczka języka japońskiego.
Foto: Zespół RODM Łódź
Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej 2019-2021”.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.