Blaski i cienie największej strefy wolnego handlu na świecie
Gdy w kwietniu tego roku rozpoczynaliśmy cykl „Pyffel komentuje” to oczywiście nie zakładałem, że zabraknie nam tematów do kolejnych tekstów. Z drugiej jednak strony nie spodziewałem się, że zdarzą się miesiące (ba nawet tygodnie), w których rozgrywać się będą wydarzenia, o jakich będziemy czytać w podręcznikach historii. I że nasz comiesięczny cykl może okazać się niewystarczający, by nadążać za tak dynamicznym rozwojem wypadków.
W ostatnich tygodniach mieliśmy co najmniej pięć bardzo istotnych wydarzeń: wybory w USA (w ostatnim felietonie trafnie przewidzieliśmy ich rezultat, choć nie do końca ich przebieg, a ten jeszcze może mieć znaczenie nie tylko dla sytuacji wewnętrznej w USA), chińska zapowiedź technologicznego decouplingu (to jeszcze przed wyborami), oraz jeszcze przed wirtualnymi szczytami BRICS i G20, powstanie Regional Comprehensive Economic Partnership (dalej RCEP) - Regionalnego Kompleksowego Partnerstwa Gospodarczego.
I właśnie to ostatnie wydarzenie chciałbym skomentować, gdyż jestem pewien, że bardzo mocno zmienia ono sytuację na globalnej szachownicy (lub planszy, jeśli wolicie Państwo spojrzenie azjatyckie). W dodatku, niczym „zima zaskakująca kierowców”, utworzenie RCEP, zmienia otoczenie w sposób zdecydowany i nagły. Rozmowy trwały bowiem blisko 9 lat, odbyły się 32 rundy negocjacyjne i wielu nie tylko obserwatorów, ale zapewne także i uczestników tego procesu, oswoiło się już z myślą, że będą toczyć się jeszcze bardzo długo, a proces integracji gospodarczej krajów Azji i Pacyfiku będzie przypominać przysłowiowe „gonienie króliczka”.
Ale jednak po raz kolejny okazało się, że w świecie pandemii koronawirusa wiele procesów dojrzewa szybciej i to, co wydawało się, że zajmie dekady (albo w ogóle nigdy się nie urzeczywistni) raptem dochodzi do skutku. I jak mówiło mi wielu przedstawicieli krajów Azji, ostatnie miesiące stworzyły wielki głód rozwoju gospodarczego, a jako że RCEP dawał na to nadzieje to… 17 listopada niekończące się negocjacje nieoczekiwanie się zmaterializowały. Na wirtualnym spotkaniu koordynowanym w ramach rotacyjnego przewodnictwa przez Wietnam, premierzy 15 zainteresowanych państw podpisali wspólny dokument, wyrażając tym samym zgodę na gospodarczą integrację regionu i utworzenie wspólnego rynku.
Wskażmy zatem 6 powodów, dla których mamy do czynienia z wydarzeniem historycznym, diametralnie zmieniającym sytuację nie tylko w Azji, ale na całym świecie:
Po pierwsze, wymieńmy po prostu 15 państw RCEP, aby uświadomić sobie skalę, wagę i istotność tej umowy. Są to kraje ASEAN (Brunei, Filipiny, Indonezja, Kambodża, Laos, Malezja, Mjanma, Singapur, Tajlandia, Wietnam), ASEAN +3 (Chiny, Japonia, Republika Korei), oraz Oceanii (Australia i Nowa Zelandia). To 30 procent światowego PKB, ok. 2,2 miliarda ludności (również ok. 30 procent).
Po drugie, RCEP staje się największą na świecie strefą wspólnego handlu (Free Trade Agreement), większą od Unii Europejskiej oraz USA-Kanada-Meksyk.
Tu jednak trzeba dopisać co najmniej dwa zastrzeżenia.
Gdy w mediach społecznościowych napisałem, iż mamy do czynienia z wydarzeniem historycznym, posty te zdobyły olbrzymią popularność, a obserwatorzy i komentujący (do czego się jeszcze odniosę) często zwracali uwagę, że Azja wyprzedza UE.
Otóż nie do końca tak jest. RCEP to inny poziom integracji i trochę inny koncept. Bariery celne i taryfowe mają całkowicie zniknąć w ciągu 20 (a spora część w ciągu najbliższych 2) lat. Nie ma jednak mowy o wspólnych instytucjach politycznych, jakie mamy w Europie (vide Parlament czy Komisja Europejska), ani, przynajmniej na razie, wspólnym rynku pracy.
Drugie zastrzeżenie to takie, że choć formalnie mamy do czynienia z FTA, czyli umową o wolnym handlu (Free Trade Agreeement) to odchodziłbym jednak od anglosaskich określeń w rodzaju „wolny”, a przechodził do bardziej azjatyckich „wspólny”. Nie będzie to bowiem „wolny rynek”, ale „wspólny rynek” i jako taki zapewne regulowany w drodze żmudnych negocjacji i konsensusu (to w sumie żadna nowość, gdyż znamy to z UE).
Po trzecie, będzie to nie tylko największy, ale najbardziej zróżnicowany wspólny rynek na świecie. Wejdą w jego skład kraje różnych cywilizacji i kultur (od islamu, po konfucjanizm, buddyzm, autorytaryzm, katolicyzm czy kraje anglosaskie). Do tego znajdą się w nim kraje bogate i wysoko rozwinięte, jak Japonia, Republika Korea, Australia, kraje średniego dochodu jak Tajlandia, Malezja i kraje stosunkowo biedne Laos czy Kambodża.
Po czwarte zaskoczeniem jest fakt, że wolę pogłębiania integracji wyraziły kraje, do tej pory uznawane za sojuszników amerykańskich. Chodzi nie tylko o Republikę Korei, czy Filipiny, ale przede wszystkim o Japonię, a zwłaszcza Australię, która w ostatnich miesiącach miała liczne zatargi z Chinami i została przez nie obłożona licznymi sankcjami.
Po piąte, każdy znający choć trochę specyfikę Azji, wie jak bardzo różni się ona od Europy tym, że nacjonalizm jest tam dużo mocniejszy i w przekonaniu wielu Europejczyków (zwłaszcza tych pracujących w instytucjach europejskich) sprawiał, że dotychczas uważano, że uniemożliwi on integrację azjatycką (nie mówiąc już o zróżnicowaniu kontynentu). Okazało się jednak, że mieszkańcy Azji i Pacyfiku niespodziewanie wypracowali inny, wygląda na to, że bardziej pragmatyczny model. To, co wydawało się nam, aroganckim i zadowolonym z siebie Europejczykom niemożliwe, ma szansę się w Azji powieść (jakkolwiek może to zupełnie nie przypominać UE i naszej drogi).
Po szóste, RCEP zmienia sytuację w regionie. Poza wspólnym rynkiem znalazły się Indie, które długo negocjowały, ale ostatecznie na ostatniej prostej wycofały się z projektu. Umowa jest jednak skonstruowana w taki sposób, aby kiedyś, przy stworzeniu innego układu w indyjskim parlamencie, New Delhi mogło dołączyć. Gdyby tak się stało, to RCEP z tak potężnym krajem i gospodarką jak Indie (ponad miliard mieszkańców) stałby się niekwestionowanym światowym centrum. Jako o kolejnym obszarze mówi się o krajach Azji Centralnej (5 byłych republik ZSRR: Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Turkmenistan, Uzbekistan) oraz Mongolii. To w sumie ok. 30 milionów ludzi. Jeśli integracja będzie się zacieśniać, to w ciekawym położeniu, oprócz Indii i Azji Centralnej, znajdzie się też Rosja, której ¾ mieszkańców mieszka za Uralem, a tylko 34 miliony w jej azjatyckiej części, która z tego, co widzimy, może sąsiadować z największym wspólnym (i zapewne najszybciej rozwijającym się) rynkiem świata.
Jednak każdemu elementowi yang, towarzyszy element yin. Wypada zatem ostudzić nieco zapały entuzjastów i zgłosić kilka wątpliwości:
Po pierwsze, jest to na razie dość ogólne wyrażenie woli i chęci. To poziom integracji dużo mniejszy niż ten w Unii i jakkolwiek doszło do przełomu, to mieszkańcy Azji i Pacyfiku (zgodnie ze swoją mentalnością) umówili się na 20-letni okres przejściowy.
Dopiero i tu po drugie, najbliższe lata (choć być może już nawet najbliższe miesiące) pokażą jak ta integracja i znoszenie barier rzeczywiście idzie. A jak wiemy „diabeł tkwi w szczegółach” i może być to wspólny rynek, jednak obwarowany setkami wyjątków oraz odstępstw. W tych krajach 15., w których istnieje demokracja parlamentarna, za ratyfikację zabiorą się parlamenty, a to może oznaczać, iż najtrudniejszy etap integracji dopiero przed nami i może on zająć nawet więcej czas niż dochodzenie do jej obecnego poziomu (czyli podpisania wspólnego dokumentu przez 15 premierów).
Po trzecie, w regionie istnieje bardzo silny resentyment chiński, ogromne lęki i obawy. Wygląda na to, że tylko mieszkańcy Tajlandii i Korei, nie obawiają się, że RCEP będzie jakąś zakamuflowaną formą chińskiej dominacji i próbą odtworzenia systemu trybutarnego. Poza tymi krajami tego typu lęki są powszechne, obawiają się tego nie tylko Wietnam, Mjanma, Indonezja czy Filipiny, ale także Australia i Nowa Zelandia (które lennikami chińskimi nigdy nie były, ale struktura ich handlu i gospodarek opiera się na Chinach). Czy te, (rozumiane u nas, jako słabszych partnerów) lęki i obawy będą o sobie dawały znać w procesie dalszej integracji i na jaką skalę?
Po czwarte już wkrótce zaprzysiężenie nowej administracji amerykańskiej. Joe Biden obiecał, iż Ameryka powróci do aktywności międzynarodowej i będzie próbowała zastopować chiński marsz ku dominacji. A RCEP i przeciągnięcie na swoją stronę amerykańskich sojuszników oraz pozostałych krajów Azji poprzez namówienie ich do bliższej integracji gospodarczej bez udziału USA, to niewątpliwie sukces Pekinu.
Teraz można by się zastanawiać, co by było, gdyby Donald Trump nie wycofał USA z Transpacific Partnership (Partnerstwa Transpacyficznego) w 2017 roku i prowadził bardziej inkluzywną politykę w Azji i na świecie, nie dając Chinom tylu okazji. (Po opuszczeniu w sobotę 21 listopada po dwóch godzinach wirtualnych obrad G20 nie sposób odmówić D. Trumpowi konsekwencji w prowadzeniu polityki „America First”).
To wszystko jednak nie zmienia faktu, że Joe Biden zastanie sytuację o wiele trudniejszą niż w 2016 roku. Choć RCEP już powstał i jako taki może być trudnym orzechem do zgryzienia, to jednak nie można wykluczać, iż administracja amerykańska znajdzie sposoby na torpedowanie tej inicjatywy i utrudnianie integracji w jego ramach.
Na końcu „Słoń a sprawa polska”.
Utworzenie RCEP nie wzbudziło zainteresowania głównych mediów i zostało zaklasyfikowane jako wydarzenie niszowe i eksperckie (komentował je zdaje się w Polsacie tylko prof. Bogdan Góralczyk, sinolog i b. ambasador RP w Tajlandii i Mjanmie, jeden z panelistów II edycji Forum Geopolitycznego).
Z tego, co widziałem, także pod moimi wpisami, ożywili się bardzo polscy eurosceptycy, przedstawiając RCEP jako dowód na marginalizację Unii Europejskiej i szerzej świata Zachodu.
To zupełnie inaczej niż w Brukseli, gdzie inicjatywę przedstawia się jako dowód na konieczność dalszej integracji (zakładam, że wkrótce ten rodzaj argumentacji pojawi się u polskich zwolenników pogłębiania integracji z UE).
Wyczekując z zaciekawieniem tej dyskusji w Polsce i kończąc ten przygotowany dla Państwa komentarz, chciałem tylko nadmienić, iż moim zdaniem utworzenie RCEP ma jednak ogromne znaczenie również dla Polski.
Widzę tu co najmniej trzy powody. Po pierwsze, silniejsza integracja w ramach RCEP sprawia, iż spichlerzem Azji zostałaby Australia i Nowa Zelandia, już dziś bardzo konkurencyjne wobec produktów spożywczych z Polski (i szerzej Unii), a cóż dopiero wtedy, gdy będą one sprzedawane w ramach wspólnego rynku.
Po drugie, wzmocni to tendencje integracyjne w ramach Unii, co będzie miało znaczenie także dla nas. Last but not least, będzie to miało ogromne znaczenie dla przebiegu koncertu mocarstw i wpłynie choćby na zachowanie Rosji (dla nas bardzo ważne), ale także wspomnianej Unii, ale także USA, Indii i pozostałych.
Pośrednie i bezpośrednie konsekwencje podpisu złożonego przez 15 premierów krajów Azji i Pacyfiku zaczniemy odczuwać już wkrótce także w Polsce i w tej części świata.
Ale to już zapewne temat na rozważanie do kolejnego tekstu…
Felieton ukazał się w ramach comiesięcznego cyklu „Pyffel komentuje”, w którym autor analizuje bieżącą sytuację międzynarodową.
Autor: Radek Pyffel, (chiń. Rui De Xing)
Kierownik studiów „Biznes chiński- jak działać skutecznie w czasach Jedwabnego Szlaku” w Akademii Leona Koźminskiego. W przeszłości między innymi Alternate Director i członek Rady Dyrektorów w Azjatyckim Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) z ramienia RP (2016-2018), Pełnomocnik Zarządu PKP Cargo ds. rynków wschodnich, prezes think-tanku Centrum Studiów Polska-Azja (CSPA), a także autor kilku książek dotyczących Chin i Azji. Studiował (jako stypendysta MEN) na chińskich uczelniach wyższych m.in. Sun Yat Sen University w Kantonie i Beijing University. Włada angielskim, chińskim (mandaryńskim) i rosyjskim.
Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej 2019-2021”.
Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.